O poprzedniej szczęśliwej wybrance prawie nikt już nie pamięta
W Suazi nastał wielki dzień. Następca tronu - książę Mswati wziął dziś rytualny ślub z kozą.
- Zaślubiny ze zwierzęciem są w naszej tradycji ważnym elementem - tłumaczył minister ds. kultu i tradycji małego afrykańskiego państewka - mają zapewnić dostatek rodzinie oraz przynieść nowe narodziny wśród trzody.
Ślub miał w założeniu podnieść prestiż podupadającej monarchii. Spece od PRu i ludowych tradycji wieszczyli, że zrobienie z uroczystej ceremonii medialnego „eventu”, promowanie go w najbardziej nachalny sposób, produkowanie papierowych talerzyków z podobiznami młodej pary, a także sprzedaż chorągiewek, breloczków i innego badziewia spowodują, że lud pokocha swoich władców miłością czystą i dozgonną. Stało się jednak inaczej.
Ceremonia była bardzo huczna. Książę przyjechał na miejsce ślubu luksusowym składakiem marki Romet. Towarzyszył mu tłum jego żon (władcy Suazi mają zwykle po kilkaset zaślubionych kobiet - kozę tylko jedną), które z obnażonymi piersi i lamparcimi skórami na plecach prezentowały się barwnie i ciekawie. W czasie zaślubin obecny był ojciec księcia - król Sicalo, jego żony, członkowie rządu, ambasadorowie, szamani i zasłużeni pasterze.
Początkowo zainteresowanie uroczystością rosło. Wszyscy zachwycali się piękną barwą sierści kózki Kasi (tak nazywa się książęca wybranka), podziwiano muskulaturę księcia, którego podobizny wyglądały ze wszystkich stron wszystkich gazet, cieszono się na uroczystość jak na Gwiazdkę. Krytyczna masa kiczu i słodkości została jednak przekroczona i ludność Suazi odwróciła się do uroczystości tylną częścią ciała.
- Początkowo to było nawet bardzo fajne i miłe - mówi pan Ngwane z Mbabane - ale w pewnym momencie przegięli. I to ostro. Podobizny księcia i jego wybranki były wszędzie. Nawet drukowano je na papierze toaletowym. Gdy zdałem sobie sprawę, że książęcy uśmiech wchodzi w bliską styczność z moim narządem defekacyjnym, powiedziałem sobie „dość tego”.
Jak się okazało pan Ngwane nie był odosobniony w swojej decyzji. Dwumilionowa populacja Suazi straciła zainteresowanie ślubem równie szybko, co Wielka Rzeczpospolita przewagę taktyczną w wojnie z Zimbabwe. W końcu na samej uroczystości nie stawił się nawet żaden krajowy dziennikarz.
Cała sprawa najbardziej dotknęła białą kózkę Kasię. Poproszona o komentarz nie kryła swojego rozczarowania i zawodu:
- Mee, mee - meczała ze łzami w oczach.
Ciekawe jak zameczy, gdy dowie się, że w tradycji rodziny królewskiej leży szybki rozwód, rytualny mord i spożycie książęcej małżonki.
Polub to:
Podziel się:
Aby ocenić, kliknij odpowiednią gwiazdkę (średnia ocena:7.9 | oddanych głosów:23)
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 2.5 Polska.