Pada. Siedzę w domu, na nogach ciepłe kapcie, w kominku ogień powoli się dopala bo nie chce mi się ruszyć do komórki po drewno. Co tu robić w taką pogodę?
Maleńka znudzona, drzemie w kącie pomrukując z cicha. Uniosła jedno ucho nasłuchując czegoś za oknem. Alarm zapiszczał pomarańczowo; wtargnięcie na posesję. Pan Zbyszek łatwo się nie poddaje, to mu trzeba przyznać. Emerytowany żołnierz oddziałów specjalnych, pomimo przeszło dziewięćdziesiątki na karku, miał w sobie więcej energii i determinacji niż niejeden odziany w dresy młodzik. Z resztą o czym mówić, jeśli Pan Zbyszek miał jakieś hobby, to było to właśnie zaczepianie grupek „dresów”. Aluminiowe kije, łańcuchy, noże i kastety jako trofea zaułkowych potyczek walały się w jego domu.
Godzilka zanurkowała, wesoło merdając, w drzwiach kuchennych aby na pazurkach, cichaczem wymknąć się do ogrodu. Z mej piersi wyrwał się przyduszony jęk rezygnacji. Ująłem w dłoń pilota to TV i zapuściłem jakiś program, starałem się nie zwracać uwagi na krzyki Pana Zbyszka i wesołe powarkiwanie Godzilli.
Wstałem dopiero na dźwięk dzwonka wyrywającego mnie do drzwi. Niechętnie, powoli poczłapałem aby po ich otworzeniu oczom moim ukazał się widok smętny. Ociekający śliną Godzilki Pan Zbyszek odziany w strzępy czegoś, co niegdyś najprawdopodobniej było polowym mundurem stał ciężko sapiąc. Omiotłem wzrokiem obszar za plecami Pana Zbyszka, moja maleńka hasała, uszczęśliwiona, tratując zagon młodych czereśni.