Serwis został zoptymalizowany dla
rozdzielczości 6144x4096 oraz niższych:
do 1920x1080 stosowanych w zegarkach
ręcznych i motopompach drugiej klasy
REKLAMA
Dzień z życia pilota ::wojna:: 05.03.2061 by Macer
Wyłaniający się z chmury atramentu Bociek
Relacja pilota V PKI, specjalnie dla naszego portalu:
Ze snu wyrwał mnie głos dowódcy, dobiegający z głośnika. "Wstawać, panienki, na śniadanie i przygotować się". Spojrzałem na zegarek i zakląłem w duchu - była czwarta rano na OWRP "Okęcie".
Wstałem z wygodnego łóżka, ubrałem się, wyszedłem z kajuty i udałem się do stołówki. Nasz lotniskowiec stał w miejscu - czuć było tylko lekkie kołysanie. Do kantyny dopiero zaczynali się schodzić moi koledzy z dywizjonu. Usiedliśmy przywitawszy się mało zadowolonymi pomrukami. Dostaliśmy jak zwykle pieczone kraby, krewetki i kawał smażonej ryby z chlebem. Jakby ci kucharze wszystko musieli sami łowić. Jedliśmy w ciszy, zaspani, aż nagle dał się słyszeć sygnał alarmu i słowa:
"Wszyscy piloci do maszyn, przygotować się do startu!"
Jak jeden mąż zerwaliśmy się z miejsc i pobiegliśmy do hangaru. Czekały tam na nas nasze Boćki F-12. Wskoczyśmy do kabin (po trzech latach treningu już raczej się trafia w fotel, choćby był i niewidzialny) i holowani jeden po drugim wjeżdżaliśmy na windę, która wywoziła nas na pokład. Teraz ustawienie na katapulcie i najlepszy moment - w ciągu kilku sekund rozpęd od zera do dwustu kilometrów na godzinę. Gałki oczne wbijają się w głowę, a żołądek rozpłaszcza się na kręgosłupie. Ale po chwili jestem już w powietrzu. Nie ma lepszego uczucia niż unosić się na wietrze w Boćku.
Mamy rozkaz lecieć na wschód osłaniać wycofujące się z Janowa jednostki PKI. Dopiero piąta, a słońce już praży niemiłosiernie. Dobrze, że mam klimatyzację.
Po kwadransie jesteśmy u celu. Na ziemi konwoje ciężarówek i betoniarek bojowych, jadące z ochroną Sobieskich. Spostrzegamy na radarze grupę bombowców nieprzyjaciela. Podlatujemy, odpalamy rakietki i zaraz wszystkie pędzą w dół w płomieniach. Po paru minutach radar wykrywa kolejne wrogie bombowce, tym razem z eskortą ASB-1 "Stalowych Ptaków". "Oho, będzie ciekawiej" - pomyślałem. I rzeczywiście było. Zimbabweńczycy zorientowali się, że jesteśmy przy nich i strzelamy z działek, bo rakiety się skończyły. Biorę na cel ASB-1, aż tu nagle oniemiałem. Ci zdrajcy rozpylili z samolotów atrament! W mgnieniu oka Boćki stały się widoczne."Cholera jasna!!! K..., widzą nas!"- usłyszałem z radia. Zimbabweńska artyleria przeciwlotnicza zaczęła walić jak oszalała. Cztery F-12 zachybotały się i zaczęły pikować. Tylko jeden wyrównał lot...
Otrząśnięcie się z szoku zajęło mi chwilę, aż zobaczyłem, że wrogie myśliwce robią zwrot, by nawiązać z nami walkę. Nagle poczułem, że o kadłub mojego samolotu uderzają pociski - miałem już jednego Stalowego Ptaka na ogonie. Podziękowałem w duchu budowniczym Boćka za to, że oprócz niewidzialności dali mu niezły pancerz, wycelowałem tylne działko w ASB-1 i poczęstowałem go śmiertelną serią.
Dowódca mówił przez radio: "Szóstka, siódemka, ósemka i dziewiątka zajmijcie się bombowcami. Reszta na myśliwce". Mój numerek to 5, toteż rozejrzałem się w poszukiwaniu Stalowych Ptaków do zestrzelenia. Jakiś jeden gonił naszego kilometr przede mną. Dodałem gazu, włączyłem wspomagacz krążenia, jako że walka kołowa była pewna i pogoniłem za nim. Zauważył mnie i skręcił, by uciec. Nie udało mu się, bo byłem dość daleko i zdążyłem wycelować. Wybuchł w powietrzu. Znowu ktoś do mnie strzelał z tyłu, rzuciłem się więc na bok, by go zgubić. Przyśpieszeniomierz piszczał i wskazywał 12 G. Zorientowałem się, że nasze Boćki są mniej zwrotne od ASB i nie wymanewruję go, musiałem zrobić kobrę. To podziałało. Znalazłem się na ogonie tego, co do mnie strzelał i po chwili go strąciłem. Rozejrzałem się wokoło: już tylko jeden Stalowy Ptak był w powietrzu, ale zaraz został zestrzelony przez naszych. Dowódca powiedział przez radio, że możemy wracać do domu. Skierowaliśmy się z powrotem. Po drodze napotkaliśmy kolejne eskadry naszych myśliwców, tak więc nie zostawiliśmy uciekających samym sobie. Zresztą, już niewiele ich zostało. Ostatnie jednostki docierały do Przylądkowa.
W dwadzieścia minut dotarliśmy do lotniskowca. Byliśmy już zmęczeni i ledwo wylądowaliśmy. Zabawne zwykle hamowanie okazało się koszmarem. Oczy mało nie wyleciały mi z oczodołów. Ledwo wyszedłem z samolotu, koledzy musieli mnie podtrzymywać, jak zreszą i innych pilotów.
Cała obsługa nie mogła uwierzyć, że mogą zobaczyć Boćki. Na szczęście kazano im się wstrzymać z pytaniami, aż odpoczniemy. Szybko dostaliśmy coś do jedzenia. Niestety, z dwudziestu, którzy wystartowali, wróciło tylko piętnastu. Byliśmy zszokowani, bo dla większości nas była to pierwsza wojna. Dowódca pocieszał nas przy posiłku. Skończyliśmy jeść i poszliśmy spać, licząc, że dzień jutrzejszy będzie lepszy.
Polub to:
Podziel się:
Aby ocenić, kliknij odpowiednią gwiazdkę (średnia ocena:9.5 | oddanych głosów:22)
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 2.5 Polska.