Amerykanie od dawna narzekają na niski poziom swych służb wywiadowczych (kontrwywiadowczych też). Świadczy o tym choćby ogólna dostępność tego artykułu. Wszak informacje w nim zawarte miały być tajne i zapewne nie pojawiłyby się w serwisie kontrolowanym przez Ministerstwo Informacji. Jeśli jednak pochwalny artykuł, z którego prócz (zasłużonej) gloryfikacji Naczelnika i złamania tajemnicy nic więcej nie wynika, pojawia się na pierwszej stronie "The Washington Post", wypada szerzej przyjrzeć się sprawie.
Ponieważ Stany Zjednoczone są naszym sojusznikiem, a sojusznikom jak wiadomo trzeba pomagać, MI przeprowadziło specjalny kurs na agentów CIA i FBI. Ponieważ służbom tym potrzebne były jak najszybciej nowe kadry oficerskie, takowe wyszkolono. Kandydaci pochodzili z ogłoszenia "dam pracę, do której nareszcie będziesz musiał dopłacać, a nic nie zarobisz" umieszczonego we wszystkich polskich gazetach. Jedynym warunkiem, który należało spełnić, był wcześniejszy półroczny pobyt w USA (nawet w celach turystycznych) lub też na innym obozie przetrwania, a nawet harcerskim. Rekrutację przeprowadzano w Polsce ze względu na nikły szacunek Amerykanów wobec swego wywiadu (jak wyraził się ogłoszeniodawca "u siebie mamy przechlapane").
- Kandydatów na tak niecodzienną przygodę oczywiście były tysiące, ale ze względu na ograniczone warunki lokalowe amerykańskich agencji wywiadowczych, wybrano jedynie pierwszych pięćdziesięciu zgłoszonych. Nasi zleceniodawcy nie chcieli czekać na jakieś dodatkowe wyłanianie najlepszych. Siedemnastodniowy kurs kończył się egzaminem na amerykańskiego oficera (wraz z przyznaniem drugiego obywatelstwa), po czym nowo zwerbowani agenci jechali do USA lub państw, w których mieli wykonywać swe misje. Jakby co, przez pierwszy miesiąc mogą liczyć na naszą dyskretną pomoc. W końcu nie oszukujmy się, nawet dla MI siedemnaście dni nie jest czasem, w którym można wyszkolić agenta równego naszym, szczególnie przy takim kursie, jaki Amerykanie sobie zażyczyli. Ale od starej amerykańskiej kadry powinni być lepsi, choćby przez sam fakt przebywania wśród nas - opowiada prowadzący kurs oficer.
Jak udało nam się dowiedzieć, dużą część programu kursu (16 na 17 dni) ustalali Amerykanie. Jej mottem było "bądź jak oni", a składała się głównie z filmów o Jamesie Bondzie, Hansie Klossie i Maxie Otto von Stierlitzu. Z małym zastrzeżeniem - techniczne gadżety nowi Bondowie z oczywistych względów mieli załatwić sobie sami, np. w sklepie firmowym NeoTech. Końcówka kursu przygotowana przez MI, a zapewne dająca dużo więcej niż poprzednie 16 dni, pozostaje tajna.
Odpowiednie organy zaprzeczają, jakoby dwóch najzdolniejszych świeżo upieczonych amerykańskich wywiadowców pozostawiono w Polsce na dalsze szkolenie i podwojenie... tzn. zrobienie podwójnymi agentami. Bo w końcu USA to nasi sojusznicy, a sojuszników się nie szpieguje (bo nie trzeba).
Polub to:
Podziel się:
Aby ocenić, kliknij odpowiednią gwiazdkę (średnia ocena:8.2 | oddanych głosów:29)
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 2.5 Polska.