Kasztanowiec zżerany przez szrotówka, system edukacyjny przez co innego
Zbliżają się matury. Niestety, pięćdziesiąt lat temu była to prawdziwa droga przez mękę. A przeważająca część procedur stanowiła tryumf biurokracji nad zdrowym rozsądkiem.
Na maturze z większości przedmiotów nie można było mieć ołówka. Bo przecież zawsze można wyrzeźbić na nim ściągę? Nie, nie o to chodzi. Ołówkiem egzaminator może wszak nanieść poprawki korzystne dla ucznia. Z miejsca podejrzany o nieuczciwość jest np. fizyk (nie można mieć ołówka, choć od podstawówki uczono, że właśnie nim robi się wykresy), ale już nie geograf - tam ołówek można mieć. Widocznie długopisem fizyk nie mógłby poprawić wykresu ze względu na niesamowicie różnorodną kolorystykę pisaków, których używają uczniowie. To trochę jak w początkach XX w. u Forda - "można kupić samochód w dowolnym kolorze, pod warunkiem że będzie to kolor czarny". Zrozumiałe jest używanie koloru czarnego do zamalowywania kratek w karcie odpowiedzi, ale czy koniecznie trzeba używać go zamiast ulubionego niebieskiego pióra do pisania wypracowania z polskiego? Czyżby sprawdzający też umieli czytać tylko czarne pismo?
Egzaminy z przedmiotów ścisłych było to także niesłychane curiosum. Był rok, gdy na maturze z fizyki figurowało polecenie narysowania wykresu, a nie wolno było mieć linijki. Na szczęście dowody osobiste (plastikowe) były dozwolone. Podobnie, mimo że znano już zaawansowane kalkulatory (może to się wydawać dziwne, ale wśród uczniów cieszyły się dużą popularnością - niemal wszyscy posiadali takowe, a ten kto nie miał mógłby przecież pożyczyć od kolegi który nie pisze akurat matury z tego przedmiotu), na egzaminie posługiwać się można było jedynie najprostszą maszynką, co najwyżej wyciągającej pierwiastek kwadratowy (najczęściej były to urządzenia produkcji chińskiej). Nie napisano niestety, czy dozwolony jest suwak logarytmiczny, ale chyba nie - ze względu na zbytnie zaawansowanie techniczne.
Oczywiście arkuszy nie podpisywało się nazwiskiem, aby były one anonimowe. Podpisywało sie jednak numerem PESEL - trochę dziwne pojęcie anonimowości. Tak samo nie daj Boże zrobić jakiś rysunek w brudnopisie (czasem dobry sposób na odstresowanie i zebranie myśli), bo byłoby to traktowane jako wiadomość dla egzaminatora. A czy ktoś normalnie myślący, jeśli już jakimś cudem odnalazłby lub nawet przekupił sprawdzającego jego pracę, to nie może po prostu podać swojego numeru "kodującego" lub zaznaczyć kółeczkiem drugiego i dziewiątego zadania?
Egzamin ustny z języka polskiego był to również dziwnotwór - prezentacja, z której wynik nie był brany pod uwagę przez przeważającą większość uczelni, a zdać trzeba było. Przygotowanie zajmowało mnóstwo czasu (chyba że ktoś kupił temat, a czarny rynek był wówczas dość szeroki). Teoretycznie egzamin ten nauczyć miał umiejętności autoprezentacji. Ale dlaczego ktoś, kto nigdy w przyszłości nie będzie miał nic wspólnego z polonistyką, nie może wygłosić referatu z przedmiotu, który go bardziej interesuje? Niestety, prezentacja ustna z dowolnie wybranej dziedziny nauk została wprowadzona dopiero po reformie w 2029 r.
Do dziś opowieści o tamtych dziwnych przepisach, dziwnych ministrach oświaty i ogólnej... dziwnej... atmosferze tamtych czasów dziadkowie opowiadają swoim zdającym maturę wnukom.
Powodzenia wszystkim tegorocznym maturzystom życzy Szanowna Redakcja.
Polub to:
Podziel się:
Ten felieton opisuje wyłącznie subiektywny punkt widzenia jego autora.
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 2.5 Polska.