Polski bombowiec na lądowisku w Prowincji Równikowej
Wobec nieugiętej postawy Zimbabwe ONWRP zdecydowało się wydać pozwolenie na przeprowadzenie pokojowego bombardowania atomowego Harare, które stanowiło (od kilku godzin możemy o nim pisać wyłącznie w czasie przeszłym) siedzibę władz oraz centrum przemysłu zbrojeniowego.
Słońce tego popołudnia nad Zimbabwe świeciło jasno, a niebo było bezchmurne. Idealny dzień na spacer dla kogoś, komu nie przeszkadza ryk silników samolotów i eksplodujące wokoło bomby atomowe. Warunki pogodowe były doskonałe do przeprowadzenia planowanej akcji. Kilkaset bombowców eskadry lotniczej Wojska Polskiego leciało pewnie i spokojnie nad wyznaczony cel.
Kiedy pierwsze samoloty wleciały nad wrogie terytorium, z ziemi odezwały się działa obrony przeciwlotniczej. Liczne oddziały zimbabweńskie, ustawione co kilka kilometrów od granicy państwa aż do samej stolicy, były nie lada wyzwaniem dla polskich jednostek, których piloci wykonywali niesamowite, często łamiące prawa fizyki, manewry, aby uniknąć zestrzelenia.
- Zimbabweńczycy już od dłuższego czasu musieli przygotowywać się na nasz atak. Niemożliwe, aby ustanowili tak silną obronę w zaledwie kilka godzin. Nikt w sztabie się tego nie spodziewał – mówi pułkownik Grzmięty.
Po oficjalnym potwierdzeniu decyzji ONWRP rząd Zimbabwe zdecydował się na ewakuację całej ludności stolicy wraz z rządem i naczelnym dowództwem. W mieście pozostały tylko broniące go oddziały ROU.
Niestety kilkadziesiąt maszyn zostało strąconych. Według naszych informacji ich załogi zdążyły się ewakuować, jednak piloci trafili do wrogiej niewoli. Mimo początkowych trudności akcja zakończyła się pełnym sukcesem. Na miasto zrzucono ponad czterysta pięćdziesiąt ładunków atomowych, niszcząc siedziby władz, obiekty wojskowe, fabryki oraz całą mniej ważną resztę. Tak duża ilość grzybów atomowych na powierzchni zaledwie 1500 km2 zrobiła wrażenie nawet na najbardziej doświadczonych pilotach, w oczach których pojawiła się łezka wzruszenia.
Gdy opadł dym, w miejscu niedawnej stolicy ukazała się wielka, radioaktywna, świecąca w ciemności dziura. W ten sposób „Krater Harare”, jak od dzisiaj to miejsce nazywają geografowie, stał się pierwszym na Ziemi obiektem widocznym z Marsa.
- Polacy zadarli z niewłaściwym narodem, niszcząc naszą stolicę! Jeszcze się o tym przekonają! – grzmiał z mównicy prezydent Zimbabwe, który akurat dzisiejszego dnia wizytował bazę VII Brygady Uderzeniowej pod Mafeking.
- Nie, przed atakiem sprawdziliśmy z pięć razy. Harare to stolica Zimbabwe, zadarliśmy z tym narodem, z którym planowaliśmy – odpowiada pułkownik Grzmięty.