Pisaliśmy już o naszych problemach z przyrostem naturalnym. Dawne to były jednak czasy i - Naczelnikowi niech będą dzięki - słusznie już minione. Dziś jednak podobny problem nękać zaczął naszych Braci Mniejszych. Amerykanów. Tam jednak sprawa nie jest tak prosta.
- No co? – mówi zagadnięty przez nas na okoliczność zastosowania w Stanach polskich doświadczeń z walki z problemem pan Stanisław, doktor na Akademii Ekonomicznej w Parzymiechach – U nas problem rozwiązano bazując na przemożnej chęci naszych Obywateli do pozbycia się zbędnego majątku. Ale w Stanach? Nikt pół centa do dzieciaka nie dołoży. Wręcz przeciwnie - gdyby tak jednemu z drugim dopłacić kazali by, nóż rzeźnicki czy maczetę by wzięli i… i generalnie problem prokreacji na płaszczyźnie jeno teoretycznej zgłębiać by mogli. Co innego gdyby państwo dopłacało. Ale przecież u nich nawet ostatnio Ministerstwo Skarbu zlikwidowano, bo cały skarb państwa w portmonetce ministra się mieścił. Nie wiem kruca – co się tam kilka kontenerów dolarów wyśle, to jakby w czarną dziurę wpadały.
Przyczyny wyjątkowo niskiej liczby urodzeń za oceanem wyjaśnia nasz korespondent w Nowym Radomiu (w niedalekiej przeszłości wioski New York nad rzeką Hudson).
- Ludzie tu biedni po prostu. Wie Pan, jak tak jedna paczka pieluch czteromiesięczną pensję kosztuje, to kto się na dzieciaka zdecyduje. Ludzie pół życia oszczędzają, żeby tak choć jedno mieć – wie Pan – przez 20 lat pracy uciułają na utrzymania dziecka przez 3-4 lata, na resztę kredyt w polskim banku wezmą, potem upadłość konsumencka i jak dobrze pójdzie, to tak do osiemnastki dzieciak dociągnie.
- Ale jest problem – dopowiada nasz kolejny ekspert, pan Franek z Akademii Rolniczej w Wilnie. – Amerykańskie jedzenie nie jest tak dobre, jak nasze, swojskie, polskie. Wie pan, po chowaniu się na polsko – litewskiej kuchni, to król Jogaiła i siedemdziesiąt lat mając, synów płodzić potrafił. A po tych całych hamurgierach? Trzydziestki dociąga taki Bill, czy Fred i… jakby to powiedzieć… pływacy – kończy z rumieńcem - po pół długości basenu wysiadają.
Ta iście patowa sytuacja zaniepokoiła amerykańską Rzecznik Praw Dziecka (głównie ze względu na to, że niedługo nie miałaby czyim być rzecznikiem, a bezrobocie to nie jest to co tygryski lubią najbardziej), która postanowiła działać. Udało jej się namówić do współpracy sieć drogerii Rossmann, która po wyparciu jej z rynków Wielkiej Rzeczypospolitej, przez rodzime drogerie rodzinne, ocalała tylko w Stanach. Wspólnie przeprowadzają akcję „Świadome Rodzicielstwo”, w myśl której drogerie tej sieci prezerwatywy sprzedawać będą tylko osobom pełnoletnim.
W imieniu własnym jak i czytelników, gratulujemy Pani Rzecznik i wspomnianej sieci wybitnie genialnego pomysłu. Nie ma bowiem nic piękniejszego niż para szesnastolatków przechadzających się ulicą z uroczą parą bliźniaków. Dziękujemy też im za kolejny argument za tym, że ostatnią rzeczą jakiej potrzebuje nasza Ojczyzna, to aneksja kraju, w którym żyją tak wybitne, ostre jak brzytwa, umysły.