W minionym tygodniu nieustraszeni komandosi US army, przebywający na gościnnych manewrach w Polsce, dokonali pierwszego od wielu lat odkrycia etnologicznego (nie, nie chodzi o motyle). Przedzierając się przez najdziksze ostępy Amazonii 101 Dywizja powietrznodesantowa natknęła się na nieznane nikomu wcześniej, dziwne istoty pochylające się nad padłym zwierzęciem.
Po natychmiastowym ataku i późniejszych pobieżnych oględzinach zwłok okazało się, że owe istoty to zwykli, konwencjonalni ludzie składający się głównie ze starego, dobrego węgla. Monitorujący manewry kapłan szturmowy, zaniepokojony anonimowymi donosami (praktyka powszechna u naszych sojuszników) niezwłocznie poinformował dowództwo.
- Otrzymaliśmy niepokojący meldunek, jakoby sojusznicze jednostki w niewybredny sposób pozbawiły życia trzech polskich obywateli. Tego tolerować nie możemy. Ale szczerze powiedziawszy, nie wiedziałem, że ktoś tam mieszka - komentuje niefortunny incydent pułkownik Takiwał, dowódca poligonu „Zachodnia Amazonia”.
Lecz w powietrzu dało się wyczuć napięcie i jak określił to kapłan „gniew przodków”.
Następnego dnia bez wieści przepadła obsada kuchni polowej wraz ze sprzętem. Amerykanie ogłosili natychmiastowy odwrót, niestety na nic się to zdało, byli otoczeni. Komandosi od trzech godzin przebywający w nieustannym napięciu nie wytrzymali presji i zaczęli chaotycznie strzelać do wszystkiego co się rusza.
- Walili seriami bez ładu i składu. W ten sposób wyrżnęli własny batalion saperów, który właśnie „zaminowywał” po kolacji pobliskie krzaki - stwierdził kapłan szturmowy oddelegowany z jednostki V 3436.
Podobno dzielni wojacy próbowali wzywać pomocy znakami dymnymi i bębnami (radiostacja nie należy do standardowego wyposażenia US army). Gdy Amerykanie chcąc wyrwać się z pułapki zdetonowali 120 kilo dawno zapomnianego w cywilizowanym świecie trotylu, rozwścieczyli tubylcze plemię, które posłało w ich stronę setki dzid, zatrutych strzał, kamiennych toporków oraz kilka "min", które pozostawili amerykańscy saperzy.
- To fakt, wkurzyli się. Widziałem jak przelatujący nieopodal topór zatrzymał się między łopatkami amerykańskiego dowódcy. Chłop jak dostał, tak został... to znaczy, chciałem powiedzieć, poległ w chwale. Nie można tego powiedzieć o jednym z szeregowych. Dostał miną. Zapaskudziła mu cały hełm - relacjonował przebieg potyczki kapłan szturmowy.
- Słyszeliśmy o użyciu niekonwencjonalnej broni miotającej... ale daj pan spokój. Czymś takim to bawią się u nas dzieciaki w gimnazjum. Ekhm... Przyznaję, że to nieczyste gry - stwierdził rzeczowo pułkownik Takiwał.
Gdy Indianie dobijali ostatni amerykański batalion nasz obserwator postanowił interweniować. Już po 30 sekundach znalazł wspólny język z szamanem tubylców zapalając popularnego „Popularnego” (Amerykanie podczas odwrotu zniszczyli wszystkie fajki pokoju, dlatego trzeba było użyć tytoniu produkcji krajowej). Jedno sztachnięcie i szaman leżał sztywny.
Wódz nowoodkrytego plemienia uznał to za znak wieczystego pokoju i niespodziewanie wyraził chęć przystąpienia do rodziny narodów WRP. Tym samym przybyło nam 38 nowych obywateli.
W tym samym czasie kongres USA zagroził inwazją na terytorium plemienia.
- Nic z tego proszę państwa. Ich terytorium otrzymało status ścisłego rezerwatu. Naczelnik już złożył podpis na stosownym dokumencie, wszystko po to by ich chronić. Ich czyli Amerykanów. Nie chcemy przecież powtórki z Wietnamu - uciął całą sprawę Minister Spuścizny Narodowej.
Komentarz pułkownika Takiwała podsumowujący bohaterstwo żołnierzy amerykańskich został wycięty przez cenzurę ze względu na dzieci i osoby starsze mogące czytać ten artykuł- przyp. red.
Polub to:
Podziel się:
Aby ocenić, kliknij odpowiednią gwiazdkę (średnia ocena:8 | oddanych głosów:26)
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 2.5 Polska.