Jak co dzień, rozkoszując się pięknem majowego dnia, siedząc przy antycznej maszynie do pisania i płodząc kolejne artykuły do mojego Dziennika Sportowego, wsłuchiwałem się w odgłosy biegnące zza okna. Uwielbiam ten ledwie słyszalny szmer tysiąca rozmów płynący z krakowskiego Kazimierza mieszający się z odgłosem tradycyjnej żydowskiej muzyki. Z kontemplacji wyrwała mnie kakofonia dźwięków niepodobna do niczego, do czego przyzwyczaił się mój słuch. Zaciekawiony wychyliłem się przez parapet apartamentu, by zbadać przyczynę tego zjawiska. Jeden rzut oka na tęczowe transparenty, kolorowych roześmianych ludzi i wszystko stało się jasne – jak co roku, już po raz 57 z placu Wolnica wyruszył słynny Marsz Tolerancji, o którym to kompletnie zapomniałem. Moja skleroza ma jednak dobre wytłumaczenie – dziś marsz nie budzi już praktycznie żadnych emocji, oprócz skojarzeń z dobrą zabawą.
Jednak na widok tych tęczowych, wesołych twarzy w głowie zakołatały mi opowieści babci, w których parady równości w Rzeczpospolitej z początku XXI wieku jawiły się zgoła inaczej. Butelki i kamienie, jeśli wierzyć słowom rodzicielki mojej mamusi, były standardem, którym traktowano uczestników marszu. Co najdziwniejsze, najzacieklejszą nienawiścią wobec homoseksualistów pragnących poprzez marsz zaakcentować swoją obecność w społeczeństwie, odznaczali się zwolennicy hulajnóg (w zdecydowanej większości łysi panowie, twierdzący, że należą do organizacji wspominającej coś o renesansie Polski). Marsz praktycznie co roku padał ofiarą ogromnego nieporozumienia – homoseksualiści obrywali za rowerzystów, którym zwolennicy hulajnóg zabraniali pedałowania i to w sposób niezwykle agresywny i chamski (dla mnie zresztą z całkowicie niejasnych powodów - rozumiem jeszcze czepianie się do jeżdżenia po chodnikach, ale żeby od razu do pedałowania).
Rzucając jeszcze raz okiem za okno, rad jestem niezwykle, że przyszło mi żyć w WRP. Dziś nie ma już miejsca na żadne tak fatalne pomyłki, zresztą wszelkie objawy nietolerancji, propagowania nierówności, czy jakichkolwiek podziałów są bezwzględnie tępione. Homoseksualiści wraz z całą rzeszą heteroseksualnych mieszkańców oraz całą gamą turystów spokojnie przechodząc z placu Wolnica na Rynek Główny, natomiast rowerzyści, w zgodzie ze zwolennikami hulajnóg, korzystają ze ścieżek rowerowych, których nie brakuje w żadnym polskim mieście czy wsi.
Polub to:
Podziel się:
Ten felieton opisuje wyłącznie subiektywny punkt widzenia jego autora.
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 2.5 Polska.