A więc to już tutaj. Elektroniczna mapa PPWK pokazała dokładnie co do milimetra. Z nieba opada lepka i brudna mżawka zmieszana z pyłem i sadzą emitowaną przez prymitywne amerykańskie fabryki. To w końcu zaledwie 30km na północ. Nawet wycieraczki w naszym polonezie nie mogą tego świństwa zebrać do czysta. Przed nami, za nami, obok nas, ciągną się sznury stojących samochodów. Co 500m stoją przenośne jadłodajnie, toalety lub prysznice. Co 2 km - w kilka godzin postawiony prowizoryczny motel. Można czekać - jeszcze godzinę, jeszcze dzień, jeszcze tydzień. Zresztą nasi celnicy większość czekających już odprawili (zatrzymywać ich drugi raz na granicy nie będą).
Ale co jest TAM? Rowy o zapachu szamba, błotniste koleiny wypełnione breją zawierającą chyba całą tablicę Mendelejewa (oczywiście poza srebrem, złotem i platyną)... Beznadziejne oczekiwanie na wjazd do lepszego świata. Trzeba czekać - jeszcze godzinę, jeszcze dzień, jeszcze tydzień.
Wymijamy oczekujących - w końcu granicy przekraczać nie zamierzamy, tylko się rozejrzeć. Po obu stronach drogi mgły wyłaniają się zarysy bunkrów z czasów wojny z Kanadastanem. Granica jest blisko. Wreszcie dojeżdżamy. Po naszej stronie punkt odpraw lśni się nowiutkim betonem. Obok siedmiogwiazdkowy hotel oraz pole namiotowe dla tych, których na hotel nie stać (czyli dla Amerykanów). Puste - większość korzysta z naszych darmowych "kryzysowych" motelików.
Ale co jest TAM? Spanie na przegniłych siedzeniach przedpotopowych wozów, stara drewniana buda bez szyb jako miejsce odpraw... Jednocześnie drobiazgowa kontrola każdej skrytki, jakby nie wiadomo jakie skarby ktoś chciał do Wielkiej Rzeczpospolitej wywieźć. W drugą stronę to samo, ale w końcu powinni być zadowoleni, że nasze produkty na amerykańskim rynku się pojawią. O co tu chodzi? Jeden amerykański celnik zamiast pracować pije jakąś cienką herbatę, drugi się wyleguje na spróchniałym krześle (jeśli na tym gracie w ogóle można się wylegiwać). Innych nie widać.
Niestety, nasi chłopcy nic nie mogą zrobić. Amerykańska strona, amerykańska sprawa. Nie można naruszać granicy sojusznika. Wreszcie dostrzegamy transparent - koślawe czarne litery na niepranej od lat, wystrzępionej amerykańskiej fladze. Z trudem odczytujemy hasło. A więc to o to chodzi? Nie chcą, by obywatele z USA uciekali, i żadnego nie wypuszczą. Aha, i nie chcą też, by Polacy wjeżdżali i ich biedę oglądali. No coż... Wjeżdżać nie zamierzamy, ale biedę widzimy i tak. Swoją drogą, ciekawe ile taki amerykański celnik zarabia? Łapówek przecież nawet brać nie może - Polacy nie dają, bo nie muszą, a Amerykanie nie mają z czego.
Polub to:
Podziel się:
Aby ocenić, kliknij odpowiednią gwiazdkę (średnia ocena:8.9 | oddanych głosów:7)
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 2.5 Polska.