W końcu wróciłem do domu.
A miała to być tylko krótka wycieczka do Birmy...
Wyruszyłem w podróż tylko dlatego, żeby wyrzucić trochę nadmiaru pienię..., ekhm, śmieci. Któregoś dnia, na początku podróży, kiedy zgłodniałem, postanowiłem wejść do Pana Donalda. Słyszałem, że w Birmie panuje bieda, ale nie sądziłem, że aż taka! Podstawowymi materiałami budowlanymi były tektura i folia. Kobiety chodziły po ulicach, polując na szczury i inne stworzenia. Wszędzie wisiały propagandowe plakaty wojskowej junty, która tam rządziła. Z wielkiego megafonu pośrodku głównego placu słychać było hasła: ,,Zwycięstwo jest bliskie”, ,,Rzeczpospolita wkrótce upadnie” i ,,Nie zjesz ryżu na obiad, dasz czołgistom na paliwo”. Na skrzyżowaniu stało takie coś dziwnego, na gąsienicach i z lufą. Nazwałbym to czołgiem ale śmierdziało benzyną, a wiem, że współczesne silniki działają na bazie uranu albo bimb... paliwa rakietowego, znaczy się. Pana Donalda ani śladu.
Po chwili poczułem się nieswojo. Ci ludzie z pałkami i maczetami (teraz wiem, że to byli żołnierze) krzywo się na mnie patrzyli. Ale co miałem zrobić? Wyrzuciłem śmieci do jakiegoś rowu i już miałem wsiadać do poloneza, gdy nagle jakiś człowiek wyskoczył z krzaków i rozkazał oddać mi kluczyki. Zrobiłem to z ochotą- tym polonezem woziłem się już tydzień, stary był, a nie chciało mi się jechać do USA żeby mi go ukradli. Oddałem więc temu komuś kluczyki, grzecznie podziękowałem i poszedłem w stronę granicy, gdy nagle w moją stronę poleciały kamienie i plastikowe butelki. Zrozumiałem, że birmańscy żołnierze do mnie strzelają. Co miałem zrobić? Chciałem wyciągnąć mój ręczny miotacz napalmu, ale zapomniałem, że został w samochodzie. Pomyślałem sobie, że mogą czuć się smutni jak ich pokonam bez broni i zawołałem, czy mogę to zrobić. Część ludzi uciekła, nie wiem dlaczego. Jeden jednak znał trochę polski i odkrzyknął, że jestem otoczony i żebym się poddał. Ucieszyłem się, bo pomyślałem że może dostanę coś do jedzenia, więc się poddałem.
Dostałem ciasną, mroczną celę. Zimno, szaro, bez dostępu do polnetu... Na szczęście jako jeniec wojenny dostawałem jeść. Inni więźniowie nie. W mojej komórce miałem wbudowaną dość przestronną lodówkę, więc podzieliłem się z nimi. Miałem tam także telewizor, pralkę, golarkę, dobrze zaopatrzony barek i otwieracz, więc nie miałem zamiaru uciekać. Poza tym, moi współwięźniowie byli całkiem fajni i do tej pory ich miło wspominam.
Którejś nocy przyszedł do mojej celi strażnik i zaprowadził mnie do komendanta. Ten stwierdził, że jeżeli zapłacę 1.000.000.000 zł okupu to mnie wypuszczą. Miałem akurat drobne… zapłaciłem. Zanim wróciłem do domu, kupiłem sobie jeszcze ten śmieszny czołg na pamiątkę. Stoi teraz w ogródku.
Polub to:
Podziel się:
Ten felieton opisuje wyłącznie subiektywny punkt widzenia jego autora.
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 2.5 Polska.